czwartek, lipca 15, 2010

Nica 4

Po meczu, po chodzeniu po linie nie moglo jeszcze zabraknac piniatas. Chlopaki z zawiazanymi oczami probowali kijem trafic w pilki nozne zrobione z papier machee kryjace w sobie garscie cukierow.

Zabawa byla super. w koncu wszyscy wyladowalismy na kolanach tloczac sie i przepychajac za kolejnymi porcjami cukeriow wylatujacych z rozwalonych pilek.

Tutaj nalezy dodac ze te piniatas byly przygotowane wlasnorecznie przez nas. Tim Helen Jael Ja oraz chlopaki z sasiedztwa szykowalismy je przez ostatni tydzien.

A teraz zupelna zmiana miejsca. Poprzedni Weekend. Granada.
Oddalona od Masaya o godzine drogi. Wyskoczylysmy tam z Helen aby zdobyc wulkan Mombacho, ale... padalo... a wszyscy odradzaja Mombacho w deszcz bo tam wchodzi sie po to aby obejrzec cudowna przyrode ktora zarosla nieczynny juz krater....
Za to polazilysmy po miescie, spokojnych uliczkach, obejrzalysmy roznokolorowe koscioly i katedry oraz wspielysmy sie na dzwonnice-wieze widokowa gdzie rozegralysmy pare partyjek w kosci.

Widok na Granade z dzwonnicy.


Znowu przenosimy sie w czasie i przestrzeni.
W poniedzialek albo wtorek wybralam sie na caly dzien na wybrzeze Pacyfickie. Do Casares. Malutkiej miesciny rybackiej.
Widoki byly absolutnie niesamowite. Po jednej stronie skaly po ktorych lazi sie nad falami oraz klif na ktory mozna sie wspiac po wiecej widokow. Po drugiej stronie plaska piaszczysta plaza. A z przodu spienine fale.
Casares jest malutka miescinka rybacka. Dwa razy dziennie rybacy wyruszaja na polow, wtedy cale miasteczko ozywa. Duzi i mali wskakuja do lodek, a kobiety otwieraja stragany. Jedni wypychaja lodzie po plazy na moze, inni wlasnie wracaja z kublami pelnymi zlowionych ryb.
Casares od morza.

Brak komentarzy: